W zeszłym roku postanowiłem sprawdzić dynię. Kilku znajomych, którzy z USA wrócili, wychwalali pod niebiosa to warzywo. Jakie to ono jest pyszne, jakie ekonomiczne i ile można z jednej 5 kilowej dyni zrobić.
W pogodny sobotni poranek wyszedłem na miasto i kupiłem taką 8 kilogramową dynię za 10 złotych. Ciężkie bydelstwo, nie ma co. Miałem nadzieję, że warte będzie wysiłku. Gdy tylko wróciłem z zakupów, położyłem ją na środku stołu i przygotowałem się do trepanacji.
Wyciągnąłem cały arsenał noży i łyżek jaki był dostępny w domu. Wyciąłem otwór u nasady tak, by mi się ręka przecisnęła. Podniosłem czerep i zajrzałem do środka. Jest pusta w środku. Już wiedziałem, gdzie zmieścił się Kopciuszek, jak podróżował tym warzywem na bal. Przestrzeń była wypełniona lepką "pajęczyną" z nasionami. Wyciągnąłem wszystko i powyciskałem pestki do miski. Po oczyszczeniu środka, wziąłem się za skrobanie miąższu z grubej skóry warzywa.
Oto jak wykorzystałem powyższe składniki: ugotowałem pięć litrów ostrej zupy dyniowej z imbirem (mogłaby służyć do przetykania rur w WC), upiekłem dwie brytfanny ciasta dyniowego (bardzo szybko wyszły obie) oraz prażone pestki. Jeszcze mi zostało kilka słoików z zapasteryzowanymi kawałkami w piwnicy.
Chyba z żadnego innego warzywa, bądź owocu nie udało mi się zrobić tylu smacznych posiłków. Nie wychwalając oczywiście ich zdrowotnych właściwości (dopóki nie władowałem tony cukru do ciasta i imbiru z pieprzem cayenne do zupy).


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz