Coś niezwykłego przytrafiło mi się podczas odwiedzin u kuzyna. Robił parapetówkę dla najbliższej rodziny. Jego żona przygotowała tort wiśniowy, jakieś ciasto, przekąski i główne danie - pizzę. Wyglądała jak zwykła domowa pizza. Ciasto drożdżowe i dużo żółtego sera przykrywającego resztę dodatków. Ale niespodzianka była w środku.
Poczęstowałem się pierwszym kawałkiem. W smaku jakby była z wątróbką i kurczakiem. Myślę sobie, no dobra kto co chce. Zacząłem zjadać ser, który ześlizgiwał się. I wtedy to ujrzałem. Małą fioletowo-szarą mackę. Przez moment myślałem, że do mnie pomachała. Zapytałem gospodyni z czym jest ta pizza. Ona mi na to, że z owocami... morza.
Spojrzałem na mamę. Od razu odłożyła talerz ze swoim kawałkiem. Miała minę, która mówiła. "Chciałaś mnie zabić!". Na mnie nie zrobiła szokującego wrażenia. Dopiero gdy zobaczyłem jakie to składniki były w moim kawałku, zrozumiałem co jadłem. I było to dobre...
Małże smakujące jak wątróbka, krewetki i ośmiorniczki zalatujące kurczakiem. Nie było tak źle z tym zderzeniem kulinarno-kulturowym. Nawet machająca macka mnie nie odstraszyła. Może czas na koktajl z krewetkami?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz