Data: sierpień 2013
Miejsce: Sudety woj. dolnośląskie
 |
| Karpacki Dreptak |
Karpacz, miasto u podnóża Śnieżki, bardzo przypomina mi Zakopane. Tak samo tłumny, tak samo pełny masowych pamiątek i kramów z serkami górskimi. Każdy sprzedawca zapewnia turystę, że jego produkty pochodzą z tutejszej bacówki. Tylko ja tutaj nie widziałem ani Bacy z bacówką, ani, co najważniejsze, owiec. Ale czego się spodziewać, skoro udało mi się kupić oryginalny oscypek, od prawdziwego górala, w Jarosławcu nad Bałtykiem.
Jak to w każdym centrum "wypoczynkowo-wypadowym", pełno jest knajpek i restauracji. Każda serwuje specjały regionalne, które różnią się od polskiej kuchni domowej przybraniem i ceną. W okolicy znajduje się również kilka stawów rybnych ze smażalniami. Wszystko jest fajnie, ale nie ma tutaj nic, co mógłbym znaleźć i zjeść w innej części Polski. Rozczarowujące. Nawet w "Domu Śląskim" na Równi pod Śnieżką podawali dania z frytkami. Jak lubię to warzywo, w każdej możliwej postaci, to codzienne jego spożywanie tylko w formie frytek może zbrzydnąć.
Jednakże, wszędzie można znaleźć wyjątki. Takim jednym miejscem jest
Restauracja Muzyczna Nad Zaporą w Karpaczu. Dania są własnej roboty i przygotowywanie na miejscu. Przykładem mogą być pierogi ruskie gigant. Cena jest przystępna, jeśli nie powiedzieć tania (porównując inne restauracje w Karpaczu). Czekanie umila muzyka grana z głośników takich zespołów jak
Strachy na lachy czy
Kult. Poza tym można się przyglądnąć jak przygotowują posiłek, gdyż cała kuchnia jest oszklona.
 |
| widok z restauracji na zaporę |
Dodatkowym atutem (oprócz lanego piwa) jest lokalizacja nad jeziorkiem. Wszystko to znajduje się z dala od tłumów przewalających się przez deptak oraz hałasu i smrodu spalin jeżdżących samochodów.
***
 |
| Domowy Ogród Botaniczny |
Wynajmuję pokój wraz z rodzinką w "Pokojach Bardzo Gościnnych". Znajdują się one w samym centrum Karpacza, lecz z dala od głośnej i bardzo uciążliwej drogi głównej. Wręcz idealna lokalizacja. Domek jest umiejscowiony w samym środku przydomowego ogrodu botanicznego. Kwiaty są wszędzie: w rabatkach, donicach, doniczkach, skalniaczkach i nawet motywy kwiatowe są na obrazach i meblach. Mniejsza jednak o wygląd zewnętrzny. Najważniejsza jest kuchnia.
Jest stylowa, lekko ciemna i niska. Kilka guzów na głowie mi o tym ciągle przypomina. Posiada chyba wszystkie sprzęty i narzędzia kuchenne wymyślone przez człowieka. Ale co w niej takiego szczególnego? Kodeks kuchenny. Gospodyni tutejsza, by Goście sobie nie przeszkadzali i nie siedzieli sobie na głowach, sporządziła kilka zasad, których każdy musi przestrzegać, by było miło. Inaczej można się spotkać z nieprzyjemną sytuacją upomnienia przez Nią. A wierzcie mi, wszystko widzi i słyszy. I wszystko wie. Raz tata jak zmywał naczynia to nie wytarł talerzy i takie włożył do szafki. Po godzinie wyszła nam na przeciw Gospodyni i powiedziała, że mokrych talerzy nie należy wkładać, bo półki zapleśnieją. Zamurowało nas. Da się ją lubić. Po prostu kobiecina ułożyła zasady i się ich trzyma. My też ich próbujemy przestrzegać. Poza tym, jak tylko się zakwaterowaliśmy, to od razu broszurki dostaliśmy, mapki, gdzie można obiady zjeść, gdzie są atrakcje, którędy na szlaki się idzie. Wręcz wojskowa organizacja.
***
Ostrzeżenie na turystów, którzy pierwszy raz zawitają do Świdnicy samochodem. Oznakowanie jest tragiczne! Jak na jednym skrzyżowaniu są znaki do zabytku kierują prosto, to na następnym już ich nie ma. Masakra jakaś! Gdy się już trzy razy objedzie centrum miasta i znajdzie miejsce na płatnym parkingu, wtedy rozpoczyna się szukanie zabytków.
Starówka Świdnicy jest piękna. Odnowione kamienice, odbudowana wieża ratusza i fontanny rzeczywiście przenoszą w czasy świetności miasta. Po takim spacerze człowiek robi się głodny. A tu lipa. Gdzie nie spojrzysz tam kawiarnia, piekarnia, drogeria lub bank. Ale restauracji na starówce nie ma. Dopiero kilkaset metrów dalej znaleźliśmy w bocznej drodze, bar mleczny "Pierożek". Pierogi, kluski, zupy wszelakiego typu. Przypominają mi się studenckie czasy. Nawet placki ziemniaczane przygotowują. Był piątek i miałem właśnie smak na placki. Była tylko jedna spora wada: trzeba by czekać na nie 30 minut! Chyba oszaleli?! Wszystko inne podają od razu, a placki dopiero za 30 minut? Lekka kpina. I pani kucharka również poirytowana, że chcę placki. Mówi się trudno. Sam sobie zrobiłem jak wróciłem do domu placuszki!